O 300-letniej historii domu podcieniowego Mały Holender na Żuławach pisaliśmy już wcześniej na łamach naszego portalu. Dzisiaj skupimy się na żuławskiej kuchni i własnoręcznie robionych serach, które do Żelichowa przyciągają smakoszy z całej Polski. Gospoda Mały Holender to prawdziwa perełka architektoniczna, gdzie historia spotyka się ze współczesnością, a każde serwowane danie ma swoje uzasadnienie – w książkach, na zdjęciach czy w żuławskich legendach.
Żuławska kuchnia na najwyższym poziomie
Karta menu Gospody Mały Holender jest krótka, ale znajdziemy w niej wszystko, czego potrzeba. Są dania mięsne oraz wegetariańskie. Zjemy tu np. zupę klopsową, według przepisu mennonickiej rodziny Andres. Zupa bazuje na klasycznym przepisie, ale została udoskonalona przez samego Karola Okrasę w jego programie kulinarnym. Okrasa dodał do niej wówczas świeży sera podpuszczkowy i w takiej formie zupa serwowana jest w gospodzie do dziś.
W karcie znajdziemy również zupę rakową, serwowaną wyłącznie w weekendy. Alternatywą dla wegetarian jest zupa cebulowa z dodatkiem białego wina. Wśród dań głównych zamówimy: pochodzące z kuchni pruskiej klopsy królewieckie z kaparami i anchois, podawane z ziemniakami i surówką z marchewki oraz gęś pieczoną w smalcu, serwowaną z kopytkami, sosem śliwkowym, blanszowaną brukselką oraz czerwoną kapustą, inspirowaną mennonicką recepturą.
– Mówi się, że najlepsze gęsi były kiedyś na Żuławach. Dzisiaj wracamy do tej tradycji w naszej kuchni, serwując danie z gęsią w roli głównej, które zachwyca naszych gości – mówi Marek Opitz, właściciel Gospody Mały Holender.
Wegetarianie mogą zamówić pierogi ruskie z cebulką i surówką z marchewki. W karcie znajdziemy również pierogi z mięsem. Ciekawą pozycją jest na pewno babka ziemniaczana, przywieziona na Żuławy przez powojennych osadników ze wschodu. Jak podkreśla Marek Opitz, zrobienie takiej babki to nie lada sztuka! W Gospodzie Mały Holender podaje się ją na dwa sposoby: z boczkiem i łopatką wieprzową oraz z samymi warzywami. W obu wersjach, babkę dostaniemy w towarzystwie sosu z brązowych pieczarek, kwaśnej śmietany i marynowanych buraczków.
Własnoręcznie robione sery i desery w Małym Holendrze
Gospodę Mały Holender wyróżnia bardzo sumienne podejście do upamiętniania historii Żuław Wiślanych. Ta opowieść pachnie najwyraźniej w serwowanych potrawach oraz w serach, które stały się już znakiem rozpoznawczym Małego Holendra.
– Niegdyś, w każdej miejscowości na Żuławach powstawały niewielkie mleczarnie, gdzie produkowano regionalne sery. Gdy brakowało pieniędzy, mennonici sprzedawali je na gdańskich targach. Po wojnie, tradycja robienia serów zaczęła stopniowo zanikać. Staramy się odtworzyć zarówno tradycję, jak i przepisy. Robimy sery z mleka pasteryzowanego i niepasteryzowanego – dodaje Marek Opitz.
W gospodzie można zamówić deskę serów do zjedzenia na miejscu albo kupić ser na wynos. Dostępne są różne gatunki i rodzaje – owczy, kozi, krowi, holenderski, łagodny o lekko orzechowym smaku Szenker czy legendarny Werderkäse. Ten ostatni to efekt pracy Jacka, syna pana Marka. Jacek Opitz jest historykiem, więc naturalnie zainteresował się dziejami regionu. Gdy natrafił na wzmiankę o żuławskim serze Werderkäse, metodą prób i błędów odtworzył jego średniowieczną recepturę. Cały proces trwał aż 2 lata, a dzisiaj ser wytwarzany jest dzięki pomocy Mleczarni w Skarszewach. Serami można się delektować w towarzystwie lampki wina albo dobrego, schłodzonego piwa z lokalnych browarów.
Żuławskie sery to poezja, ale nie możemy nie wspomnieć również o deserach. A te w Małym Holendrze są absolutnie wyśmienite. Zjemy tu np. naleśniki z twarogiem oraz kajmakiem, odznaczonym certyfikatem „Dziedzictwo Kulinarne Kujawy i Pomorze”, klasyczną szarlotkę z kruszonką i bitą śmietaną oraz prawdziwą perełkę – deser żuławskich kolejarzy. Ta słodycz o tajemniczo brzmiącej nazwie to delikatna pianka ze słodkiej śmietanki z dodatkiem kawy zbożowej, polana melasą buraczaną. Deser jest inspirowany historią Żuławskiej Kolei Dojazdowej, która niegdyś służyła do transportu buraków cukrowych i zboża. Zapewniamy, że warto spróbować – współczesnym kolejarzom też smakuje!
Posiłek w historycznych wnętrzach
Dom podcieniowy w Żelichowie tak naprawdę pochodzi z niedalekich Jelonek. Po zakupie, Marek Opitz postanowił przenieść go w okolice kościoła nieopodal rzeki Tugi. Dom wymagał solidnego remontu pod czujnym okiem konserwatora zabytków. Udało się uratować około 40 proc. oryginalnych elementów. Reszta jest albo nowa, ale inspirowana pierwowzorem, albo sprowadzana z innych historycznych, żuławskich domów podcieniowych.
Dom liczy sobie ponad 300 lat, więc przez ten czas był kilkukrotnie przerabiany przez kolejnych właścicieli. Pan Marek przywrócił XVIII-wiecznej chacie pierwotny układ pomieszczeń. Dzisiaj znajdują się tutaj: wielka izba, sypialnia, biała kuchnia, czarna kuchnia, korytarz gospodarczy, wielka sień i służbówka. Pomieszczenia przystosowano do celów gastronomicznych, a do dyspozycji gości oddano 3 sale, w których pomieści się nawet do 70 osób.